WSPOMNIENIE – NASZA JADZIA 

Zapraszam wszystkich, którzy znali p. Jadwigę Ślusarczyk – naszą Jadzię – do napisania kilku słów
i umieszczenia na naszej stronie we wspomnieniu „Nasza Jadzia”.

Ks. Stanisław Krzyżanowski

* * *
1. Kochała kwiaty. Poznałem panią Jadwigę przy kwiatach.
Przed weselem w Trzęsaczu ojciec i mama pani młodej poprosili panią Jadwigę o ułożenie kwiatów w małym kościele w Trzęsaczu.  Robiła to pięknie. Kochała kwiaty.
Mówiła: „troszczę się o nie, bo ludzie mogą się zatroszczyć  o siebie, a  one nie”.

2. Kochała ludzi. Była taki moment kiedy spotkaliśmy się razem z Nią i ks. Bohdanem i naszymi sąsiadami pochodzenia ukraińskiego. Wiele rozmów, wspólnych spotkań przy stole  (tak przyrządzonych ryb nigdy nie jadłem) uczyło mnie być z sąsiadami innej narodowości.
Bardzo dużo pomagała we wszystkim: lekarstwo, zioła, sprzątanie, gotowanie, sadzenie kwiatów, remont.

3. Kochała Pana Boga. Mówiła o Nim „Najwyższy”. „Pani Jadziu, a czemu u nas nie może być grupy medytacyjnej”. Założyła i uczyła nas w ten sposób modlić się – trwać w ciszy w miłującej obecności Boga. Przeniosła nam Lubiń – klasztor ojców benedyktynów – wszelkie dobro, które tam się dzieje nad nasze morze.  Do choroby nie opuściła żadnego spotkania. To było „jej dziecko”, to była „nasza Matka” ktoś powiedział po śmierci.

4. Uczyła nas kochać siebie. „Niech ksiądz zadba o siebie, zatroszczy się o siebie, usłyszy co mówi twój organizm”.

Czy to wszystko o naszej Jadzi?  Może coś jeszcze napiszę. Są tacy, którzy dalej czekają, że  zadzwoni, że  napisze smsa , przyjedzie …..

Dziękuję pani Jadziu.

Ks. Stanisław

Wspomnienie…

Jadzia najpiękniej w świecie czyniła znak krzyża.

Była dobra, ciepła i uważna.

Kiedy mówiłam Jej, że kwiatki od Niej pięknie rosną mówiła, że to nie Jej zasługa tylko moja, bo się dobrze nimi opiekuję.

Ogród Jadzi był taki jak ona naturalny, niewymuszony i piękny w swojej prostolinijności.

Jadziu jeszcze nie zdążyłam się oswoić z myślą, że jesteś poważnie chora, a już odeszłaś…

Dzięki Tobie i grupie medytacyjnej, którą założyłaś odkryłam sposób na swój osobisty kontakt z Bogiem w Jego miłującej obecności. Dziękuję, bo długo kroczyłam krętymi ścieżkami.

Tęsknię za Tobą bardzo.

Jesteś dla mnie ważna.

Do zobaczenia w Domu Ojca Jadziu!

Agata Pasek – Topola

————————————————-


Szanowny Księże Stanisławie,

właśnie mija miesiąc od odejścia Jadzi … Wspominam ją chyba każdego dnia.

Poznałam Jadzię parę lat temu dzięki wejściu w świat niezwykłej gimnastyki i spotkaniu w Kołobrzegu z okazji Światowego Dnia Tai Chi.
Miałam niezwykłe szczęście spotkać zjawiskową, niezwykłą istotę, po prostu prawdziwego człowieka.

Bezpośrednie spotkania były rzadkie, ale niezwykle treściwe (mieszkam kilkaset kilometrów od Kołobrzegu). Natomiast rozmowy telefoniczne znacznie częstsze i długie – tematy człowieczeństwa dominowały. Dlaczego ludzie nie zawsze spełniają nasze oczekiwania? Dlaczego przyjaźnie nie zawsze są przyjaźniami i nie mogą przetrwać próby czasu? Co się dzieje z naszą psychiką w różnych sytuacjach życiowych? A co na to Bóg?

Jadzia posiadała niezwykłą umiejętność rozumienia świata, ludzi, umiejętność współżycia. Na Jadzi zawsze można było polegać. Bardzo pomocna i chętna do pomocy. Podziwiałam ją za ogromną siłę w budowaniu swojego, nowego siedliska, swojego ogrodu. Miłość do natury, świata roślin rozczulała …

Dzięki Jadzi mogłam posmakować prawdziwego mleka, prawdziwego białego sera i zjeść jajecznicę z bardzo świeżych jajek. Dzięki niej dojechałam do Pobierowa i pierwszy raz w życiu byłam w prywatnych pomieszczeniach Plebanii i poznałam niezwykłego księdza.

Niezapomniane wycieczki do Trzęsacza, Paprotni, Wioski Artystycznej; spacery po plaży, wydmach, lesie. Odwiedziny w hodowli ryb; no i zakupy.

To miała być tylko dolegliwość! Przemijająca. Odejście Jadzi nieustająco wydaje się całkowicie abstrakcyjne. Trudne do zaakceptowania …

Ale miałam niezwykłe szczęście poznać wspaniałego człowieka – Jadzię.

Z poważaniem

Krysia Jaskółka

————————————————————————-

Ciocia Jadzia

Pomimo, że minął miesiąc jak cioci Jadzi nie ma, pojawia się u mnie chęć zadzwonienia. Jakby odruchowo – gdy coś się dzieje u mnie w życiu, myślę: „Powiem cioci, ucieszy się”.

Ciocię znam całe swoje życie. Niezliczona ilość wieczornych rozmów przy herbacie, zjedzonych posiłków, zbieranych ziół z ogrodu – to wszystko mi o niej przypomina. Najbardziej jednak kojarzą mi się z nią dwie rzeczy. Morze i dom w Mrzeżynie.

Morze, bo ilekroć do niej przyjeżdżałam, czasami w dobrym nastroju, czasami na życiowych zakrętach, czasami jak już z tych zakrętów wypadałam, wtedy szłyśmy nad morze. Najczęściej po sezonie, gdy nie było turystów, bo na spacery za zimno, ciocia często mówiła: „Plaża nasza” co oznaczało, że cała plaża należy do nas, bo nikogo nie było widać z żadnej ze stron. Wtedy podziwiałyśmy kolor morza zmieniający się o każdej porze roku i zachody słońca. Czasem mimo złej pogody siadałyśmy na piasku na wydmach i obserwowałyśmy przesypujący się piasek. Pamiętam też, że ciocia miała lęk wysokości. Z tego powodu zawsze wybierała łagodne zejścia na plażę. Gdy pisałam swoją pracę licencjacką powiedziała chcąc mnie wesprzeć, że jeśli ją obronię – ona wejdzie po schodach na najbardziej stromym wejściu w Mrzeżynie. Faktycznie tak się stało.

Wchodząc do domu w Mrzeżynie wiedziałam zawsze dwie rzeczy: że nie muszę pukać i że jeśli drzwi będą zamknięte, to pod konkretną doniczką jest klucz do mieszkania. Mogę wejść i się rozgościć, bo ten klucz zawsze na mnie czeka. Wiedziałam też, że wychodząc z niego dostanę słoiki.

Zaraz za drzwiami witał  zapach ryb lub warzyw. Potem kuchnia pełna drewna, a za kuchnią salon, w którym rzucały się w oczy: wiklina, książki, rośliny i zielony kolor. Bez telewizora, za to z muzyką klasyczną wydobywającą się ze starego radia. Myślę, że brak telewizora, ale za to stół w każdym pomieszczeniu mówi o tym, o co chodziło w domu. O bycie razem przy stole. Ile rozmów… płaczu ze śmiechu… ale i wylanych łez przy tych stołach było, wiem chyba tylko ja i ciocia. Zwykle takie rozmowy zaczynały się po zmroku, po zachodzie słońca nad morzem, a kończyły się po północy, czasami nad ranem. Z kolei rano zapach naleśników, ziół zbieranych z ogrodu do którego szło się na boso – to wszystko kojarzy mi się z ciocią.

Napisać, że cieszę się że była w moim życiu, często jako jedyna – to tak jak nic nie napisać.

Katarzyna Semrau

————————————————————————-

Poznałem ją pod koniec września, kiedy przyszła nas odwiedzić i prosić o poradę zdrowotną. Nas, tzn. grupę ludzi przybywających w m. Kapice, których łączą wspólne zainteresowania rozwojem osobistym. Wtedy dowiedziałem się, że jej ciało jest chore. Sądziłem, że poradzi sobie z chorobą ponieważ wykazywała sporą wiedzę z psychologii.

Po kilku tygodniach intuicja kazała mi nawiązać z nią kontakt i w rozmowie telefonicznej ustaliliśmy nasze pierwsze spotkanie. Niewiele mówiła o chorobie ponieważ mocno wierzyła w skuteczność leczenia naszej „służby zdrowia”. Rozmawialiśmy o przyszłych planach i Jadzia była pełna optymizmu na dalsze życie. Po kilku zabiegach które niszczą wszystko, z urokliwej kobiety zrobił się strzęp chorego człowieka, czekający na cud wyzdrowienia. Cała odporność organizmu została zniszczona przez promieniowanie. Próbowałem jakoś pomóc, ale Jadzia jakby była zaprogramowana i do końca wierzyła w państwową medycynę.

Kiedy od nas odeszła uświadomiłem sobie, że pewnie spełniła już wszystkie swoje dobre uczynki w tym życiu i na tej Ziemi i pora wracać do Domu Pana tam, skąd energia życiowa przyszła i ożywiła jej ciało. Była pełna optymizmu i miała otwarte serce na ludzi i świat.  Wiedziała, że śmierci tak naprawdę nie ma, a jest tylko rozpad tego, co materialne czyli powłoki cielesnej. Wierzę w to, że jeszcze teraz jest wśród nas i patrzy na nas z innego wymiaru …

mw

——————————————————-